Oto przed wami początek całej opowieści i przygody. Rozdział zajmuje prawie 5 stron w wordzie, więc jest dość długi, a przynajmniej jeden z najdłuższych jakie napisałam, ponieważ zazwyczaj są krótsze, aby częściej się pojawiały, ale mniejsza z tym. Zapraszam do czytania i komentowania!
----------
Rozdział
1 Ci, którzy się śmieją
Słońce oświetlało ogród swym blaskiem, uważnie przyglądając się poczynaniom ludzi. Wszyscy byli odziany w stroje jak z XVII wiecznej Anglii, przyjazna atmosfera oraz gwar panował na przyjęciu. Trzynastoletnia dziewczyna o kasztanowych włosach i bystrym, błękitnym spojrzeniu skrywała się w cieniu altanki. Wygładziła długą do ziemi suknię, gdy w tym czasie podbiegła do niej blond włosa dziewczynka.
- Liyah! Dlaczego znowu muszę nosić te sukienki? Są strasznie niewygodne!- Mała zmarszczyła brwi i uniosła brodę do góry pokazując swoje wielkie niezadowolenie. Starsza zaśmiała się cicho i uśmiechnęła do o trzy lata młodszej siostry.
- Alice, ale wyglądasz naprawdę uroczo w tej liliowej falbaniastej sukience. I w końcu jak ty chcesz znaleźć męża umierając się tylko w spodnie?- Pokręciła głową, zaś blondynka nadęła policzki obrażając się na jej słowa.
- Nie lubię ich, żadnego z nich pożytku, Elliot nie chciał się zamienić chociaż fioletowy bardziej pasuje do niego. W spódnicy niewygodnie się biega i zaczepia się o krzaki, przeszkadza jedynie w zabawie.
Liyah zaśmiała się ukrywając swoje zmieszanie, że jej malutka siostra próbowała przekonać do sukienki biednego chłopca. ~Co z niej wyrośnie?~ Przeszło jej przez myśl.
- Moja droga, panom nie wypada nosić sukni, to stroje dla dam, a przecież ty nią jesteś czyż nie?
- To niesprawiedliwe, że tylko my musimy użerać się z takimi strojami, więc ja nie chcę być damą. Nie mam zamiaru poświęcać najlepszych lat mojego życia dla głupich sukienek!- Oburzyła się i tupnęła nogą, co spotkało się z dużą dezaprobatą siostry.
- Alice!- Zaczęła podirytowana, ale wtedy przyszli rodzice, uspokajając obydwie.
- Mogłabyś przeboleć ten jeden tydzień w roku dla cioci Odetty, jest już stara, więc powinniśmy przymkną oko na jej dziwactwa.- Ojciec poczochrał włosy córce, która wciąż nadymała policzki ze złości.
- Dobrze- mruknęła, zgadzając się niechętnie.
- Liyah zabierz ze sobą siostrę i zjedzcie razem ciasto- powiedziała z promiennym uśmiechem matka.
- Dobrze mamo- skinęła głową i wzięła siostrę za rękę i udała się z nią w stronę stołów, na którym wystawione były różne słodkości.
Pozdrowiła po drodze wielu ludzi skinięciem głowy, gdyż było to przyjęcia dla rodziny i najbliższych przyjaciół ciotki, więc każdy każdego znał w większym lub mniejszym stopniu. Zatrzymała się przy stole, który był pełen słodkości. Wzięła jeden talerz dla siebie, a drugi podała siostrze, aby nałożyła na niego to na co miała ochotę. Jednak po chwili musiała skarcić jej łakomstwo na słodycze.
- Gdzie ty mieścisz te wszystkie ciastka?
- W buzi- blondynka uśmiechnęła się uroczo, a jej szmaragdowe oczy były pełne blasku.
- Och, kogoż me oczy widzą, przecież to nasza urocza Alice!- Powiedziała kobieta, odziana w karmazynową suknię i włosy podpięte w ciasny kok. Za kobietą stał chłopiec w podobnym wieku co dziewczynka, ubrany w biały garnitur i uśmiechał się przyjaźnie do niej.
- Dzień dobry pani Catenly- blondynka przywitała kobietę uroczyście jak zwykle z jednym ze swych promiennych uśmiechów. Zaś kobieta ucałowała jej policzki. Po przywitaniu podeszła do chłopca.- Elliocie próbowałeś już tych ciastek? Są wyśmienite.- Mówiła odciągając go na bok, gdyż nie miała ochoty dać się wypytywać dorosłym kobietom o jej życie, uważała to za nudne i wolała się bawić, więc złapała się jedynej okazji.
- Nie, do tego matka zabroniła mi jeść dużo słodyczy, uważała, że od tego się rozchoruje i mówiła, że dzieci, które jedzą ich bardzo dużo porywa Pożeracz, który je tuczy w swojej jaskini słodyczami i później zjada!- Powiedział Elliot jedzący już jedno z ciastek, które otrzymał od Alice.
- Nie ma czegoś takiego jak Pożeracz, a słodycze trzeba dawkować i nic złego się nie dzieje- odpowiedziała mu, gdyż znała to dobrze z doświadczenia. Szatyn skinął jedynie głową. W tym czasie podeszła do nich trójka dzieci, w tym dwie dziewczynki również ubrane w sukienki.
- Alice co będziemy dzisiaj robić?- zapytała jedna z nich. Blondynka uśmiechnęła się szeroko jednak dość zagadkowo.
- Jak to co? Widzisz co nas otacza? To wspaniały, wielki, barwny ogród idealny do zabawy w chowanego. Chodźcie!- Rzuciła wesoło przez ramię biegnąc przed siebie, reszta dołączyła do niej.
Wbiegli do małego gaju znajdującego się nieopodal ogrodu, na którym odbywało się przyjęcie.
- Elliocie ty będziesz szukał- powiedziała wskazując na niego.
- Dlaczego zawsze ja?- Chłopakowi nie podobało się to, że zawsze on musiał to robić.
- Potem będzie ktoś inny, nie martw się na każdego przyjdzie pora- uśmiechnęła się do niego, a Elliot w końcu wykonał jej prośbę. Podszedł do najbliższego drzewa, zamknął oczy i zaczął odliczać, a cała czwórka pobiegła w różne strony chcąc znaleźć najlepszą kryjówkę.
Alice zaczęła biec rozglądając się na boki, lecz żadne z miejsc nie przykuło jej uwagi. Dłońmi trzymała rąbki sukienki podnosząc ją trochę do góry, aby móc łatwiej biec. Wbiegła na teren ogrodu, przemykając między ludźmi parła do przodu, aż do momentu, w którym spostrzegła ją siostra.
- Alice!- Zawołała ją, zmuszając ją do zatrzymania się. – Co ty robisz?
- Szukam kryjówki, bawimy się w chowanego- wytłumaczyła jej.- Mam mało czasu muszę się schować.- Zaczęła biec dalej, Liyah ruszyła za nią.
Mała dziewczynka zmierzała w stronę altanki, przeskakiwała co dwa stopnie schodów, przebiegła w jej wnętrzu, później wybiegła z niej tym razem nawet nie interesując się użyciem schodków. Starsza dziewczyna była tuż za nią, jednak bieg w sukience nie przychodził jej tak łatwo jak siostrze. Będąc wciąż za nią, coś szarpnęło tył jej sukienki, że mało nie przewróciła się. Odwróciła głowę do tyłu, rąbek jej ubrania zaczepił się za ciernie krzewu, próbowała szybko się z nimi uporać, aby nadążyć za siostrą. Po chwili wznowiła pościg.
- Spójrz, Liyah! Czarny królik, nigdy takiego nie widziałam, jaki uroczy- przykucnęła skryta za krzakiem przyglądając się królikowi z odległości kilku metrów. Kasztanowowłosa zbliżyła się do dziewczyny i spojrzała na zwierzę.
- Faktycznie, nie widziałam żeby któryś miał tak ciemne futro- skinęła głową na potwierdzenie swych słów.
W tej samej chwili królik zaczął kicać przed siebie, Alice wyłoniła się ze swojego ukrycia i ruszyła za nim.
- Stój! Albo przynajmniej zaczekaj na mnie!- Liyah udała się za nią, jednak teraz dzieliła je większa odległość niż poprzednio.- Co za nieznośna dziewczyna- mruknęła już do siebie. Obydwie wbiegły do lasu, chociaż starszej wciąż nie udawało się dogonić siostry. Królik prowadził je w stronę największego z drzew, którego rozłożysty konar rzucał cień na wszystko dookoła spowijając wszystko w półmroku. Zwierzę wskoczyło do dziury przy korzeniach. Zawiedziona blondynka zatrzymała się i odwróciła się w stronę siostry.
- Widzisz nic mi się nie stało- powiedziała do niej, wzruszając ramionami.- Szkoda, że uciekł chciałam się z nim pobawić.
- Całe szczęście- westchnęła zatrzymując się niedaleko niej i podnosząc wzrok spoglądając na drzewo.
Ciemnoniebieskie światło rozbłysło pod stopami Alice, grunt pod jej nogami rozpadł się i zaczęła spadać, wyciągnęła rękę w stronę siostry, która chciała ją złapać, lecz ich palce rozminęły się o milimetry.
- ALICE!- Zawyła jej siostra, widząc jak blondynka przerażona spada w odmęty bezgranicznej czerni, a jej skóra pokryła się świetlistymi żyłkami. Ogłuszający krzyk młodszej z rodzeństwa powoli cichł gdy spadała w dół. Gdy stała się małym punkcikiem przejście zamknęło się, a po zdarzeniu została jedynie wypalona trawa w kształt okręgu. - Alice, nie opuszczaj mnie!- Upadła na kolana i zaczęła uderzać dłońmi zaciśniętymi w pięści w miejsce, gdzie przed chwilą stała jej młodsza najdroższa siostra.
Jej bezradny krzyk został w końcu usłyszany przez dorosłych, na miejsce ‘zbrodni’ przybyło wiele osób, w tym jej rodzice.
- Liyah, co się stało?- Zapytała matka kucając przy niej i obejmując ją ramieniem.
- Alice…- Powtórzyła bezradnie, po jej policzkach ciekły słone łzy.
- Co się z nią stało?- Kobieta spojrzała na nią uważnie.
- Ona… została zabrana!- Zaszlochała głośno, ta informacja wzburzyła zebranych.- Pod jej nogami otworzyło się jakieś granatowe przejście, które wciągnęło ją… - Matka zszokowana patrzyła chwilę niedowierzająco na córkę, potem przeniosła wzrok na męża, w tym samym czasie ocierając łzy dziecku.
- Została zabrana do Pustki- mężczyzna powiedział głosem bez wyrazu. Zaniepokojone szepty rozniosły się po ludziach, słychać było ciągle powtarzane słowo ‘Pustka’.
- Gdzie jest Alice?- Zapytał chłopiec przechodzący między dorosłymi.
- Och Elliocie…- Liyah przyciągnęła i przytuliła go do siebie.- Ona opuściła nas.
- Było jej z nami źle?- Spojrzał na płaczącą dziewczynę.
- Nie. Nie udało mi się jej uchronić, jej ręka była tak blisko, ale nie udało mi się- zacisnęła mocno oczy.
- To nie jest twoja wina- powiedziała matka stojąca już przy ojcu.
- Moja, przecież miałam jej strzec!- Zaszlochała, puszczając chłopca i znów padając na kolana, pięści oparła na kolanach i spojrzała w niebo, z jej oczu wciąż płynęły łzy. – Obiecuję mamo, zrobię wszystko, żeby ją nam zwrócić.
- Liyah…- powiedziała cicho kobieta, w której oczach zeszkliły się słone krople.
Bezkresna ciemność otaczająca ją z każdej strony, nie pozwalała nawet na przepuszczenie najcichszego dźwięku, chociaż krzyk nie przestawał wydobywać się z jej ust, nie usłyszała go ani razu. Gdy jej ciało pokryły błękitne, świetliste żyłki poczuła ogromny, miażdżący ból. Dosłownie czuła jak jej ciało rozpada się na milion kawałków, a każda z tych żyłek była pęknięciem. Po bardzo długim czasie, który wydał się jej godzinami, w ciągu którego wciąż spadała, ból ustąpił nagle, żyłki zniknęły, tak samo jak jej ciało, które rozpadło się, a jego fragmenty spowite światłem uniosły się do góry jak gwiezdny pył, by po chwili zniknąć.
~Moje ciało, gdzie ono jest? I jak mogę żyć gdy go nie mam?~
Jednak gdzieś w dole zobaczyła malutki blady punkt, który z ogromną prędkością się zwiększał. W końcu znalazła się w nim, a światło oślepiło ją, że przez chwilę nic nie widziała. Gdy rozejrzała się znów zobaczyła osobliwą krainę o ciemnych barwach, wielkich drzewach, o lekko fioletowych liściach, latających wyspach, z której wręcz bił smutek. Jednak wszystko wydawało się być opustoszałe, jakby nikt tutaj nigdy nie żył, albo miejsce zostało opuszczone.
Alice udała się przed siebie, zbyt oniemiała z wrażenia, aby martwić czymś takim jak to, że właśnie straciła ciało. Przemieszczała się unosząc się nad ziemią, fakt o jej istnieniu świadczyło zagięcie powietrza, które powodowało, że widziała miejsce, w którym się ‘kończyła’. Postanowiła zwiedzić miejsce. Słońce wydawało się wiecznie skryte za chmurami, a nawet gdy wyłaniało się za nich wciąż panował półmrok. Jednak jej uwagę przykuły drzewa, nie sam wygląd podobny do figowców o ciemnozielono-fioletowych liściach i szarawych konarach, lecz to, że się poruszały. Nie jeden raz była świadkiem ruchu gałęzi, gdzie krople rosy przemieszczały się po płytkach liści tylko by nawodnić malutki kwiat rosnący przy korzeniach. Zastanowiło ją to bardzo, czy to oznaczało, że mieszkańcami tego świata były właśnie te rośliny, czy to tylko jakiś cudem przemieszczały się, aby każde z nich mogło przeżyć, coś na wzór symbiozy. Podobała się jej obserwacja tych wszystkich roślin i niezwykłości obcego miejsca. Widziała też jak rzeki płynął nad nią w przestworzach, aby dotrzeć do jednej z latających wysp i nawodnić tamtejszą florę. Wiele z nich dawało też owoce od niepozornych w przygaszonych kolorach, po strasznie jaskrawe, z których cieknący słodki sok, który w promieniach słońca stawał się twardą bursztynową żywicą.
Po wielu godzinach, a może dniach czuła nie tylko smutek tego miejsca, lecz rosnący niepokój. Jednak natrafiła na coś żywego podczas jednej ze swych wędrówek. Była to osoba, chłopiec siedzący na kamieniu przed rwącą rzeką. Obejmował dłońmi swoje kolana i cicho płakał. Zbliżyła się do niego i po chwili odezwała się.
- Co tutaj robisz?- Drgnął na jej słowa i zaczął się rozglądać przerażony, aż w końcu dostrzegł jej zarys i zatrzymał na niej wzrok.
- Zgubiłem się. Kim, czym ty jesteś?
- Straciłam swoje ciało, podczas podróży tutaj. Zapewne chcesz wrócić do rodziców?- Odezwała się, czuła dziwny plan rodzący się w jej głowie, który raczej był nakazem podświadomości.
- Straszne. Tak i to bardzo, nie wiesz, gdzie oni są?- Miał słaby głos, jednak patrzył na nią z ogromną nadzieją w oczach.
- Zawrzyjmy układ. Ja zaprowadzę cię do rodziców, a ty pożyczysz mi swoje ciało- zaproponowała.
- Ciało? Ale przecież jest mi potrzebne.
- W tym miejscu, nie potrzebujesz go. Zabiorę cię do nich, obiecuję.- Uśmiechnęła się próbując go przekonać, lecz nie była pewna czy się zgodzi. Od pewnego czasu czuła, że słabnie, jej czas w tej duchowej postaci się kończył, potrzebowała ciała, a w końcu jedno z praw dżungli brzmiało, że przetrwa jedynie najsilniejszy.
- Niech będzie…- zgodził się po dłuższym czasie.- Czy to będzie bolało?
- Nawet nie poczujesz kiedy i zaraz znajdziesz się u swoich rodziców, nie będziesz nawet pamiętał co się tutaj stało, wrócisz do swojego życia- nie wiedziała co jej kazało mówić takie kłamstwa, jednak nie potrafiła temu zapobiec. Gdy kiwnął głową, położyła swoją ‘dłoń’ na jego głowie, a jasne błękitne światło rozbłysło pokrywając wszystko wokół i skutecznie ich oślepiając.
Obudziła się czując pod plecami twardy grunt. Uniosła słabo powieki i spojrzała na siebie. Miała ręce, nogi, ciało, znów je miała. Uśmiechnęła się szeroko, jednak czuła dziwny ból w sercu. Nie wiedziała co stało się z prawdziwym właścicielem ciała.
- Kiedyś ci oddam twoje ciało- powiedziała słabo, już nie swoim, lecz męskich głosem. Podniosła się bardzo wolno mrużąc oczy, wciąż była lekko otępiała.
- Dawno nie czułam ciężaru własnej wagi- mruknęła do siebie. Podeszła wolno do rzeki i spojrzała w swoje nowe odbicie.- Nie jest tak źle, ale te ubrania… Ciekawe czy też był na przyjęciu u cioci, chociaż to raczej wersja na kogoś z prostego ludu- skomentowała nowy wygląd, obracając się wokół własnej osi wciąż patrząc w taflę wody, która służyła za lustro.
- Jednak to ciało jest chyba nawet słabsze i bardziej chuderlawe od mojego. Co to było?- Odwróciła głowę w przeciwną stronę, gdyż wydawało się jej, że dostrzegła jakiś cień wśród drzew.- Chyba mi się tylko zdawało.-Westchnęła, jednak jeszcze przez chwilę rozglądała się bacznie na boki mrużąc oczy. Po chwili przestała również i tej czynności, ziewając głośno, zasłoniła usta ręką. Wycieńczenie dało o sobie znać, straciła przytomność ze zmęczenia. Opadła na trawę, jednak jej nogi zanurzyły się w chłodnej, krystalicznej wodzie.
Zdążył zapaść zmrok, zanim się obudziła, lecz nawet pobudka nie nastała z jej własnej woli. Na twarzy poczuła odrażający odór czyjegoś oddechu. Otworzyła szeroko oczy, źrenicy rozszerzyły się prawie całkowicie zasłaniając tęczówkę. Ogromny stwór pokryty czarnym gęstym futrem, w niektórych miejscach zamiast niego było ostrze jak brzytwy łuski. Wielkie żółte ślepia, złowrogo błyszczące się w mroku. Przeraźliwe długie kły, pokryte gęstą śliną, która ściekała po brodzie, niebezpiecznie zbliżając się do jej ciała. Bestia miała bardzo długie kończyny, przypominające trochę ludzkie ręce zakończone szponami, które były długości palców. Szeroko rozstawione stopy również zakończone ostrymi pazurami. A z kończyn jak i z całego ciała stwora wydobywał się cień, jakby łącząc go z panującą nocą.
Wyciągnęła prawą ręką jak najdalej mogła, szukając czegoś co mogłoby jej pomóc, gdyż bestia, chciała pozbawić ją życia. W końcu jej palce natrafiły na grubą gałąź, którą zapewne złamał wiatr. Chwyciła ją mocno, wstając szybko i oddalając się od ponad trzy metrowego stwora. Zacisnęła palce obydwu dłoni na ‘broni’ stając naprzeciwko tego. Gdy bestia zaryczała i rozwarła szczęki przy tym plując na około śliną, Alice zbladła.
- Ja chcę żyć!- Odwróciła się i zaczęła biec ile sił w nogach, roniąc przy tym łzy. Biegnąc tak dostrzegła więcej podobnych potworów, nawet na niebie znajdowały się one. Wskazywał jej drogę księżyc, który jako jedyny świecił co noc, zawsze w pełni i zawsze samotny, nie było tutaj gwiazd.
Potknęła się o korzeń upadając do przodu. Upuściła gałąź, która poleciała do przodu. Podniosła się szybko i poszła po nią, gdy wyprostowała się, zobaczyła, że z każdej strony jest otoczona przez wrogów. Z ich gardeł wydobył się ogłuszający, mrożący krew w żyłach ryk. Przerzuciła gałąź do prawej ręki, przybrała odpowiednią postawą, tą którą uczyła ją siostra i wymierzyła w serce bestii końcem kija niczym mieczem.
- Pobawmy się w muszkieterów!- Krzyknęła bojowo i oderwała stopy z miejsca, w tym samej chwili wszystko zalało ciemnoniebieskie światło.
Słońce oświetlało ogród swym blaskiem, uważnie przyglądając się poczynaniom ludzi. Wszyscy byli odziany w stroje jak z XVII wiecznej Anglii, przyjazna atmosfera oraz gwar panował na przyjęciu. Trzynastoletnia dziewczyna o kasztanowych włosach i bystrym, błękitnym spojrzeniu skrywała się w cieniu altanki. Wygładziła długą do ziemi suknię, gdy w tym czasie podbiegła do niej blond włosa dziewczynka.
- Liyah! Dlaczego znowu muszę nosić te sukienki? Są strasznie niewygodne!- Mała zmarszczyła brwi i uniosła brodę do góry pokazując swoje wielkie niezadowolenie. Starsza zaśmiała się cicho i uśmiechnęła do o trzy lata młodszej siostry.
- Alice, ale wyglądasz naprawdę uroczo w tej liliowej falbaniastej sukience. I w końcu jak ty chcesz znaleźć męża umierając się tylko w spodnie?- Pokręciła głową, zaś blondynka nadęła policzki obrażając się na jej słowa.
- Nie lubię ich, żadnego z nich pożytku, Elliot nie chciał się zamienić chociaż fioletowy bardziej pasuje do niego. W spódnicy niewygodnie się biega i zaczepia się o krzaki, przeszkadza jedynie w zabawie.
Liyah zaśmiała się ukrywając swoje zmieszanie, że jej malutka siostra próbowała przekonać do sukienki biednego chłopca. ~Co z niej wyrośnie?~ Przeszło jej przez myśl.
- Moja droga, panom nie wypada nosić sukni, to stroje dla dam, a przecież ty nią jesteś czyż nie?
- To niesprawiedliwe, że tylko my musimy użerać się z takimi strojami, więc ja nie chcę być damą. Nie mam zamiaru poświęcać najlepszych lat mojego życia dla głupich sukienek!- Oburzyła się i tupnęła nogą, co spotkało się z dużą dezaprobatą siostry.
- Alice!- Zaczęła podirytowana, ale wtedy przyszli rodzice, uspokajając obydwie.
- Mogłabyś przeboleć ten jeden tydzień w roku dla cioci Odetty, jest już stara, więc powinniśmy przymkną oko na jej dziwactwa.- Ojciec poczochrał włosy córce, która wciąż nadymała policzki ze złości.
- Dobrze- mruknęła, zgadzając się niechętnie.
- Liyah zabierz ze sobą siostrę i zjedzcie razem ciasto- powiedziała z promiennym uśmiechem matka.
- Dobrze mamo- skinęła głową i wzięła siostrę za rękę i udała się z nią w stronę stołów, na którym wystawione były różne słodkości.
Pozdrowiła po drodze wielu ludzi skinięciem głowy, gdyż było to przyjęcia dla rodziny i najbliższych przyjaciół ciotki, więc każdy każdego znał w większym lub mniejszym stopniu. Zatrzymała się przy stole, który był pełen słodkości. Wzięła jeden talerz dla siebie, a drugi podała siostrze, aby nałożyła na niego to na co miała ochotę. Jednak po chwili musiała skarcić jej łakomstwo na słodycze.
- Gdzie ty mieścisz te wszystkie ciastka?
- W buzi- blondynka uśmiechnęła się uroczo, a jej szmaragdowe oczy były pełne blasku.
- Och, kogoż me oczy widzą, przecież to nasza urocza Alice!- Powiedziała kobieta, odziana w karmazynową suknię i włosy podpięte w ciasny kok. Za kobietą stał chłopiec w podobnym wieku co dziewczynka, ubrany w biały garnitur i uśmiechał się przyjaźnie do niej.
- Dzień dobry pani Catenly- blondynka przywitała kobietę uroczyście jak zwykle z jednym ze swych promiennych uśmiechów. Zaś kobieta ucałowała jej policzki. Po przywitaniu podeszła do chłopca.- Elliocie próbowałeś już tych ciastek? Są wyśmienite.- Mówiła odciągając go na bok, gdyż nie miała ochoty dać się wypytywać dorosłym kobietom o jej życie, uważała to za nudne i wolała się bawić, więc złapała się jedynej okazji.
- Nie, do tego matka zabroniła mi jeść dużo słodyczy, uważała, że od tego się rozchoruje i mówiła, że dzieci, które jedzą ich bardzo dużo porywa Pożeracz, który je tuczy w swojej jaskini słodyczami i później zjada!- Powiedział Elliot jedzący już jedno z ciastek, które otrzymał od Alice.
- Nie ma czegoś takiego jak Pożeracz, a słodycze trzeba dawkować i nic złego się nie dzieje- odpowiedziała mu, gdyż znała to dobrze z doświadczenia. Szatyn skinął jedynie głową. W tym czasie podeszła do nich trójka dzieci, w tym dwie dziewczynki również ubrane w sukienki.
- Alice co będziemy dzisiaj robić?- zapytała jedna z nich. Blondynka uśmiechnęła się szeroko jednak dość zagadkowo.
- Jak to co? Widzisz co nas otacza? To wspaniały, wielki, barwny ogród idealny do zabawy w chowanego. Chodźcie!- Rzuciła wesoło przez ramię biegnąc przed siebie, reszta dołączyła do niej.
Wbiegli do małego gaju znajdującego się nieopodal ogrodu, na którym odbywało się przyjęcie.
- Elliocie ty będziesz szukał- powiedziała wskazując na niego.
- Dlaczego zawsze ja?- Chłopakowi nie podobało się to, że zawsze on musiał to robić.
- Potem będzie ktoś inny, nie martw się na każdego przyjdzie pora- uśmiechnęła się do niego, a Elliot w końcu wykonał jej prośbę. Podszedł do najbliższego drzewa, zamknął oczy i zaczął odliczać, a cała czwórka pobiegła w różne strony chcąc znaleźć najlepszą kryjówkę.
Alice zaczęła biec rozglądając się na boki, lecz żadne z miejsc nie przykuło jej uwagi. Dłońmi trzymała rąbki sukienki podnosząc ją trochę do góry, aby móc łatwiej biec. Wbiegła na teren ogrodu, przemykając między ludźmi parła do przodu, aż do momentu, w którym spostrzegła ją siostra.
- Alice!- Zawołała ją, zmuszając ją do zatrzymania się. – Co ty robisz?
- Szukam kryjówki, bawimy się w chowanego- wytłumaczyła jej.- Mam mało czasu muszę się schować.- Zaczęła biec dalej, Liyah ruszyła za nią.
Mała dziewczynka zmierzała w stronę altanki, przeskakiwała co dwa stopnie schodów, przebiegła w jej wnętrzu, później wybiegła z niej tym razem nawet nie interesując się użyciem schodków. Starsza dziewczyna była tuż za nią, jednak bieg w sukience nie przychodził jej tak łatwo jak siostrze. Będąc wciąż za nią, coś szarpnęło tył jej sukienki, że mało nie przewróciła się. Odwróciła głowę do tyłu, rąbek jej ubrania zaczepił się za ciernie krzewu, próbowała szybko się z nimi uporać, aby nadążyć za siostrą. Po chwili wznowiła pościg.
- Spójrz, Liyah! Czarny królik, nigdy takiego nie widziałam, jaki uroczy- przykucnęła skryta za krzakiem przyglądając się królikowi z odległości kilku metrów. Kasztanowowłosa zbliżyła się do dziewczyny i spojrzała na zwierzę.
- Faktycznie, nie widziałam żeby któryś miał tak ciemne futro- skinęła głową na potwierdzenie swych słów.
W tej samej chwili królik zaczął kicać przed siebie, Alice wyłoniła się ze swojego ukrycia i ruszyła za nim.
- Stój! Albo przynajmniej zaczekaj na mnie!- Liyah udała się za nią, jednak teraz dzieliła je większa odległość niż poprzednio.- Co za nieznośna dziewczyna- mruknęła już do siebie. Obydwie wbiegły do lasu, chociaż starszej wciąż nie udawało się dogonić siostry. Królik prowadził je w stronę największego z drzew, którego rozłożysty konar rzucał cień na wszystko dookoła spowijając wszystko w półmroku. Zwierzę wskoczyło do dziury przy korzeniach. Zawiedziona blondynka zatrzymała się i odwróciła się w stronę siostry.
- Widzisz nic mi się nie stało- powiedziała do niej, wzruszając ramionami.- Szkoda, że uciekł chciałam się z nim pobawić.
- Całe szczęście- westchnęła zatrzymując się niedaleko niej i podnosząc wzrok spoglądając na drzewo.
Ciemnoniebieskie światło rozbłysło pod stopami Alice, grunt pod jej nogami rozpadł się i zaczęła spadać, wyciągnęła rękę w stronę siostry, która chciała ją złapać, lecz ich palce rozminęły się o milimetry.
- ALICE!- Zawyła jej siostra, widząc jak blondynka przerażona spada w odmęty bezgranicznej czerni, a jej skóra pokryła się świetlistymi żyłkami. Ogłuszający krzyk młodszej z rodzeństwa powoli cichł gdy spadała w dół. Gdy stała się małym punkcikiem przejście zamknęło się, a po zdarzeniu została jedynie wypalona trawa w kształt okręgu. - Alice, nie opuszczaj mnie!- Upadła na kolana i zaczęła uderzać dłońmi zaciśniętymi w pięści w miejsce, gdzie przed chwilą stała jej młodsza najdroższa siostra.
Jej bezradny krzyk został w końcu usłyszany przez dorosłych, na miejsce ‘zbrodni’ przybyło wiele osób, w tym jej rodzice.
- Liyah, co się stało?- Zapytała matka kucając przy niej i obejmując ją ramieniem.
- Alice…- Powtórzyła bezradnie, po jej policzkach ciekły słone łzy.
- Co się z nią stało?- Kobieta spojrzała na nią uważnie.
- Ona… została zabrana!- Zaszlochała głośno, ta informacja wzburzyła zebranych.- Pod jej nogami otworzyło się jakieś granatowe przejście, które wciągnęło ją… - Matka zszokowana patrzyła chwilę niedowierzająco na córkę, potem przeniosła wzrok na męża, w tym samym czasie ocierając łzy dziecku.
- Została zabrana do Pustki- mężczyzna powiedział głosem bez wyrazu. Zaniepokojone szepty rozniosły się po ludziach, słychać było ciągle powtarzane słowo ‘Pustka’.
- Gdzie jest Alice?- Zapytał chłopiec przechodzący między dorosłymi.
- Och Elliocie…- Liyah przyciągnęła i przytuliła go do siebie.- Ona opuściła nas.
- Było jej z nami źle?- Spojrzał na płaczącą dziewczynę.
- Nie. Nie udało mi się jej uchronić, jej ręka była tak blisko, ale nie udało mi się- zacisnęła mocno oczy.
- To nie jest twoja wina- powiedziała matka stojąca już przy ojcu.
- Moja, przecież miałam jej strzec!- Zaszlochała, puszczając chłopca i znów padając na kolana, pięści oparła na kolanach i spojrzała w niebo, z jej oczu wciąż płynęły łzy. – Obiecuję mamo, zrobię wszystko, żeby ją nam zwrócić.
- Liyah…- powiedziała cicho kobieta, w której oczach zeszkliły się słone krople.
Bezkresna ciemność otaczająca ją z każdej strony, nie pozwalała nawet na przepuszczenie najcichszego dźwięku, chociaż krzyk nie przestawał wydobywać się z jej ust, nie usłyszała go ani razu. Gdy jej ciało pokryły błękitne, świetliste żyłki poczuła ogromny, miażdżący ból. Dosłownie czuła jak jej ciało rozpada się na milion kawałków, a każda z tych żyłek była pęknięciem. Po bardzo długim czasie, który wydał się jej godzinami, w ciągu którego wciąż spadała, ból ustąpił nagle, żyłki zniknęły, tak samo jak jej ciało, które rozpadło się, a jego fragmenty spowite światłem uniosły się do góry jak gwiezdny pył, by po chwili zniknąć.
~Moje ciało, gdzie ono jest? I jak mogę żyć gdy go nie mam?~
Jednak gdzieś w dole zobaczyła malutki blady punkt, który z ogromną prędkością się zwiększał. W końcu znalazła się w nim, a światło oślepiło ją, że przez chwilę nic nie widziała. Gdy rozejrzała się znów zobaczyła osobliwą krainę o ciemnych barwach, wielkich drzewach, o lekko fioletowych liściach, latających wyspach, z której wręcz bił smutek. Jednak wszystko wydawało się być opustoszałe, jakby nikt tutaj nigdy nie żył, albo miejsce zostało opuszczone.
Alice udała się przed siebie, zbyt oniemiała z wrażenia, aby martwić czymś takim jak to, że właśnie straciła ciało. Przemieszczała się unosząc się nad ziemią, fakt o jej istnieniu świadczyło zagięcie powietrza, które powodowało, że widziała miejsce, w którym się ‘kończyła’. Postanowiła zwiedzić miejsce. Słońce wydawało się wiecznie skryte za chmurami, a nawet gdy wyłaniało się za nich wciąż panował półmrok. Jednak jej uwagę przykuły drzewa, nie sam wygląd podobny do figowców o ciemnozielono-fioletowych liściach i szarawych konarach, lecz to, że się poruszały. Nie jeden raz była świadkiem ruchu gałęzi, gdzie krople rosy przemieszczały się po płytkach liści tylko by nawodnić malutki kwiat rosnący przy korzeniach. Zastanowiło ją to bardzo, czy to oznaczało, że mieszkańcami tego świata były właśnie te rośliny, czy to tylko jakiś cudem przemieszczały się, aby każde z nich mogło przeżyć, coś na wzór symbiozy. Podobała się jej obserwacja tych wszystkich roślin i niezwykłości obcego miejsca. Widziała też jak rzeki płynął nad nią w przestworzach, aby dotrzeć do jednej z latających wysp i nawodnić tamtejszą florę. Wiele z nich dawało też owoce od niepozornych w przygaszonych kolorach, po strasznie jaskrawe, z których cieknący słodki sok, który w promieniach słońca stawał się twardą bursztynową żywicą.
Po wielu godzinach, a może dniach czuła nie tylko smutek tego miejsca, lecz rosnący niepokój. Jednak natrafiła na coś żywego podczas jednej ze swych wędrówek. Była to osoba, chłopiec siedzący na kamieniu przed rwącą rzeką. Obejmował dłońmi swoje kolana i cicho płakał. Zbliżyła się do niego i po chwili odezwała się.
- Co tutaj robisz?- Drgnął na jej słowa i zaczął się rozglądać przerażony, aż w końcu dostrzegł jej zarys i zatrzymał na niej wzrok.
- Zgubiłem się. Kim, czym ty jesteś?
- Straciłam swoje ciało, podczas podróży tutaj. Zapewne chcesz wrócić do rodziców?- Odezwała się, czuła dziwny plan rodzący się w jej głowie, który raczej był nakazem podświadomości.
- Straszne. Tak i to bardzo, nie wiesz, gdzie oni są?- Miał słaby głos, jednak patrzył na nią z ogromną nadzieją w oczach.
- Zawrzyjmy układ. Ja zaprowadzę cię do rodziców, a ty pożyczysz mi swoje ciało- zaproponowała.
- Ciało? Ale przecież jest mi potrzebne.
- W tym miejscu, nie potrzebujesz go. Zabiorę cię do nich, obiecuję.- Uśmiechnęła się próbując go przekonać, lecz nie była pewna czy się zgodzi. Od pewnego czasu czuła, że słabnie, jej czas w tej duchowej postaci się kończył, potrzebowała ciała, a w końcu jedno z praw dżungli brzmiało, że przetrwa jedynie najsilniejszy.
- Niech będzie…- zgodził się po dłuższym czasie.- Czy to będzie bolało?
- Nawet nie poczujesz kiedy i zaraz znajdziesz się u swoich rodziców, nie będziesz nawet pamiętał co się tutaj stało, wrócisz do swojego życia- nie wiedziała co jej kazało mówić takie kłamstwa, jednak nie potrafiła temu zapobiec. Gdy kiwnął głową, położyła swoją ‘dłoń’ na jego głowie, a jasne błękitne światło rozbłysło pokrywając wszystko wokół i skutecznie ich oślepiając.
Obudziła się czując pod plecami twardy grunt. Uniosła słabo powieki i spojrzała na siebie. Miała ręce, nogi, ciało, znów je miała. Uśmiechnęła się szeroko, jednak czuła dziwny ból w sercu. Nie wiedziała co stało się z prawdziwym właścicielem ciała.
- Kiedyś ci oddam twoje ciało- powiedziała słabo, już nie swoim, lecz męskich głosem. Podniosła się bardzo wolno mrużąc oczy, wciąż była lekko otępiała.
- Dawno nie czułam ciężaru własnej wagi- mruknęła do siebie. Podeszła wolno do rzeki i spojrzała w swoje nowe odbicie.- Nie jest tak źle, ale te ubrania… Ciekawe czy też był na przyjęciu u cioci, chociaż to raczej wersja na kogoś z prostego ludu- skomentowała nowy wygląd, obracając się wokół własnej osi wciąż patrząc w taflę wody, która służyła za lustro.
- Jednak to ciało jest chyba nawet słabsze i bardziej chuderlawe od mojego. Co to było?- Odwróciła głowę w przeciwną stronę, gdyż wydawało się jej, że dostrzegła jakiś cień wśród drzew.- Chyba mi się tylko zdawało.-Westchnęła, jednak jeszcze przez chwilę rozglądała się bacznie na boki mrużąc oczy. Po chwili przestała również i tej czynności, ziewając głośno, zasłoniła usta ręką. Wycieńczenie dało o sobie znać, straciła przytomność ze zmęczenia. Opadła na trawę, jednak jej nogi zanurzyły się w chłodnej, krystalicznej wodzie.
Zdążył zapaść zmrok, zanim się obudziła, lecz nawet pobudka nie nastała z jej własnej woli. Na twarzy poczuła odrażający odór czyjegoś oddechu. Otworzyła szeroko oczy, źrenicy rozszerzyły się prawie całkowicie zasłaniając tęczówkę. Ogromny stwór pokryty czarnym gęstym futrem, w niektórych miejscach zamiast niego było ostrze jak brzytwy łuski. Wielkie żółte ślepia, złowrogo błyszczące się w mroku. Przeraźliwe długie kły, pokryte gęstą śliną, która ściekała po brodzie, niebezpiecznie zbliżając się do jej ciała. Bestia miała bardzo długie kończyny, przypominające trochę ludzkie ręce zakończone szponami, które były długości palców. Szeroko rozstawione stopy również zakończone ostrymi pazurami. A z kończyn jak i z całego ciała stwora wydobywał się cień, jakby łącząc go z panującą nocą.
Wyciągnęła prawą ręką jak najdalej mogła, szukając czegoś co mogłoby jej pomóc, gdyż bestia, chciała pozbawić ją życia. W końcu jej palce natrafiły na grubą gałąź, którą zapewne złamał wiatr. Chwyciła ją mocno, wstając szybko i oddalając się od ponad trzy metrowego stwora. Zacisnęła palce obydwu dłoni na ‘broni’ stając naprzeciwko tego. Gdy bestia zaryczała i rozwarła szczęki przy tym plując na około śliną, Alice zbladła.
- Ja chcę żyć!- Odwróciła się i zaczęła biec ile sił w nogach, roniąc przy tym łzy. Biegnąc tak dostrzegła więcej podobnych potworów, nawet na niebie znajdowały się one. Wskazywał jej drogę księżyc, który jako jedyny świecił co noc, zawsze w pełni i zawsze samotny, nie było tutaj gwiazd.
Potknęła się o korzeń upadając do przodu. Upuściła gałąź, która poleciała do przodu. Podniosła się szybko i poszła po nią, gdy wyprostowała się, zobaczyła, że z każdej strony jest otoczona przez wrogów. Z ich gardeł wydobył się ogłuszający, mrożący krew w żyłach ryk. Przerzuciła gałąź do prawej ręki, przybrała odpowiednią postawą, tą którą uczyła ją siostra i wymierzyła w serce bestii końcem kija niczym mieczem.
- Pobawmy się w muszkieterów!- Krzyknęła bojowo i oderwała stopy z miejsca, w tym samej chwili wszystko zalało ciemnoniebieskie światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz